Dolnośląskie uzdrowiska tworzone na nowo
: 2009-02-19, 10:58
Na Dolny Śląsk przyjeżdżają goście z Finlandii, Bahrajnu, Izraela, a także kuracjusze z Czech: nie stać ich na pobyt w Karlovych Varach czy Mariańskich Łaźniach, które Rosjanie zamienili w luksusowe kurorty - opowiada Jerzy Szymańczyk, prezes Unii Uzdrowisk Polskich
Aneta Augustyn: Kuracjusze z Niemiec nadal przyjeżdżają do naszych uzdrowisk po masaże i kąpiele?
Jerzy Szymańczyk*: Spada nam liczba gości komercyjnych, także z zagranicy. Odwołują wcześniejsze rezerwacje, bo kto myśli o profilaktyce i relaksie, kiedy kryzys straszy.
Najlepiej było zaraz po wejściu do Unii, bo dla Niemców kuracja w Polsce była czymś nowym. Wystaraliśmy się zresztą o ten rynek: mieliśmy olbrzymią promocję na targach turystycznych w Lipsku i Hamburgu. W 2005 roku zdobyliśmy nawet nagrodę Polskiej Organizacji Turystycznej za wybitną promocję Polski w Niemczech na największych światowych targach turystycznych ITB w Berlinie. Zawarliśmy wówczas umowy z wieloma niemieckimi biurami podróży i tamtejszymi branżowymi kasami chorych.
Przeszkoliliśmy załogę z niemieckiego: od pań zabiegowych po menedżerów; opracowaliśmy nawet specjalne słowniczki z najważniejszymi zwrotami. Każda niemiecka grupa dostawała od nas opiekuna, który jest tłumaczem i przewodnikiem. Niestety, odkąd złotówka się wzmocniła, nie jesteśmy już tak konkurencyjni. Niemcy nie płacą już trzy razy mniej niż u siebie, tylko najwyżej półtora. Do przyjazdu do Polski wciąż zniechęcają także fatalne drogi, kiepskie połączenia kolejowe i mała liczba portów lotniczych.
Klienci komercyjni są dla Was ważniejsi od tych z NFZ?
- Kuracjusze kierowani przez NFZ są równie ważni, co klienci pełnopłatni. Goście komercyjni na razie stanowią 30 proc. wszystkich naszych klientów; zdecydowana większość to wciąż pacjenci z Funduszu. Odwiedzają nas pełnopłatni goście z Kanady, Finlandii, Rosji, Bahrajnu, Izraela, Norwegii, Wielkiej Brytanii, no i przede wszystkim z Niemiec, gdzie nieustająco się ogłaszamy. Przyjeżdżają do nas także kuracjusze z Czech: nie stać ich na pobyt w Karlovych Varach czy Mariańskich Łaźniach, które Rosjanie zamienili w luksusowe kurorty.
Nasz klient komercyjny ma 40-60 lat, należy do klasy średniej, jest skłonny wydać dziennie 150-200 zł na pobyt z zabiegami. Częściej są to kobiety, choć przyjeżdżają także całe rodziny.
Jedni reperują zdrowie: leczą choroby układu krążenia, narządu ruchu, skutki wypalenia zawodowego, przeciążenia stresem. Inni przyjeżdżają wyłącznie po relaks i specjalnie dla nich przygotowaliśmy jednodniowe, weekendowe czy tygodniowe pakiety SPA - dla kobiet, menedżerów, rodzin.
Od ubiegłego roku nasi goście w Polanicy do dyspozycji mają m.in. "Słoneczną plażę": wysypane piaskiem pomieszczenie, z szumem fal, wielkim morskim akwarium i specjalnymi lampami, które emitują światło podobne do słonecznego, ale bez szkodliwego spektrum UV. Seanse helioterapeutyczne cieszą się dużym powodzeniem: poprawiają nastrój, zwłaszcza jesienią i zimą, wskazane są przy nawracających anginach, alergicznych nieżytach nosa, przewlekłym zapaleniu oskrzeli, anemii, mięśniobólach, trudno gojących się ranach. To szwedzki wynalazek; na razie jesteśmy jedynym polskim uzdrowiskiem, które stosuje ten rodzaj helioterapii. Ciechocinek i Nałęczów planują przejąć od nas ten pomysł.
Na uzdrowisku da się zarobić?
- Zarabiamy i na lecznictwie, i na sprzedaży wód, które w ubiegłym roku przyniosły ponad 100 mln zł przychodu. Musieliśmy się nauczyć rachunku ekonomicznego w 1999 roku, gdy spółka została skomercjalizowana i przekształcona w spółkę akcyjną. Wcześniej był przełom połowy lat 90., gdy wprowadzono reformę ubezpieczeń zdrowotnych. W czasach poprzedniego ustroju system był prosty: państwo zapewniało obłożenie, dyrektorzy uzdrowisk nie musieli specjalnie zabiegać o klientów.
Kowalski bez większego problemu dostawał wówczas skierowanie, za nic nie płacił i jeszcze państwo zwracało mu za przejazd.
- Tak, kuracjusz często traktował kurację jak wczasy za darmo. Dziś, gdy o skierowania jest znacznie trudniej, trafiają do nas jednak głównie pacjenci naprawdę z problemami, z przewlekłymi schorzeniami.
W każdym razie aż do momentu reformy ubezpieczeniowej w latach 90. uzdrowiska funkcjonowały wciąż tak, jak poprzednio. I nagle, z dnia na dzień, drastycznie ograniczono środki na lecznictwo uzdrowiskowe: koszty żywienia, noclegu, zabiegów obcięto o 40 proc. Słowem, kazano nam skakać do basenu napełnionego do połowy.
To było kompletne zaskoczenie. Mieliśmy duże zatrudnienie, wysokie koszty własne i jednocześnie niewykorzystaną bazę, bo pacjentów nagle ubyło. Trzeba było ten garnitur szyć na nowo. Sprzedaliśmy niektóre szpitale i sanatoria, zwolniliśmy prawie połowę ludzi: z 1300 pod koniec lat 90. do 700 dzisiaj. Takie były koszty przystosowania się do nowych realiów, ale dzięki temu dziś jesteśmy sprawnie prosperującym przedsiębiorstwem, a nie - jak kiedyś - firmą prowadzoną przez państwo za rączkę.
Na czym polega nowoczesny biznes uzdrowiskowy?
- Po pierwsze, musieliśmy zapewnić dobry poziom usług i dziś już nie mamy kompleksów. Zamiast siermiężnych pokoików ze studenckimi tapczanami i toaletą na korytarzu (jedną na 20 osób), oferujemy wyłącznie pokoje z łazienkami, TV, niektóre także z internetem i klimatyzacją. Ważny jest odpowiedni standard żywienia. Dawny monotonny jadłospis został zastąpiony kilkoma wersjami do wyboru, a klienci komercyjni mają także bufet szwedzki. Zresztą zwykły pacjent też może dopłacić do lepszego menu. Zmienił się standard leczenia: oferujemy ponad 60 rodzajów zabiegów; kuracjusz ze skierowaniem ma minimum trzy zabiegi dziennie, pozostałe może sobie dokupić.
Do tego bogata oferta spa. Pacjenci są pod opieką profesjonalnie wyszkolonego personelu, który stale podnosi kwalifikacje: w 40 proc. opłacamy rozmaite kursy, studia podyplomowe. Większość naszych fizykoterapeutów jest po Akademii Medycznej lub Akademii Wychowania Fizycznego; dodatkowo płacimy im za znajomość języków obcych.
Cały czas coś ulepszamy. Na pewno pomoże nam w tym 9 mln zł, o które aplikujemy w ramach programu "Innowacyjna gospodarka". Nasz projekt "Międzynarodowy turystyczny produkt markowy Uzdrowiska Kłodzkie" został zarekomendowany do dofinansowania, wygrywając m.in. z Krakowem i Wieliczką.
Jesteśmy największym pracodawcą w powiecie kłodzkim: ponad 700 osób na umowę o pracę, kilkadziesiąt na zlecenia. Dzięki nam dobrze prosperują także hotelarze, piekarze, aptekarze, firmy remontowe. Uzdrowisko i gmina to system naczyń połączonych.
Z roku na rok przybywa małych prywatnych minisanatoriów: pensjonatów, które oprócz noclegu na dobrym poziomie oferują też rozmaite zabiegi rehabilitacyjne i często bogatą bazę spa. Są poważną konkurencją?
- Najwięcej, kilkanaście takich pensjonatów, jest w Kudowie. Kolejne zaczynają już pączkować także w Polanicy i Dusznikach. Oczywiście stanowią one konkurencję, ale przede wszystkim mobilizują nas do podnoszenia jakości. Poza tym ich goście także, przynajmniej w części, korzystają z naszych usług.
Szefuje Pan Unii Uzdrowisk Polskich. Kurorty współpracują ze sobą czy rywalizują?
- Unia to 25 uzdrowiskowych spółek Skarbu Państwa. Oczywiście, że relacje między niektórymi są podszyte rywalizacją, ale dominuje jednak synergia: współpraca daje lepsze efekty niż osobne działania. Staramy się razem występować o środki unijne i reklamować za granicą, głównie w Niemczech.
Rok temu stworzyliśmy wspólną markę Polskie Wody Uzdrowiskowe, która promuje kilka wód wydobywanych w naszych kurortach. W ubiegłym roku wystąpiliśmy zgodnie - zarząd, załoga i związki zawodowe - do ministra Skarbu Państwa z wnioskiem o prywatyzację Zespołu Uzdrowisk Kłodzkich.
Zbyt nam już ciasno w gorsecie przepisów. Przykład: szybką samodzielną decyzję mogę podjąć jedynie do kwoty 10 tys. euro. Najlepszą drogą rozwoju jest prywatyzacja i pozyskanie inwestora strategicznego. Takiego, który będzie miał pomysł na lepsze obłożenie bazy, zwłaszcza w czasach kryzysu i na skuteczniejszą sprzedaż naszej wody mineralnej.
Staropolanka smakiem nie ustępuje Perrierowi, a jednak wciąż nie jest dostatecznie doceniona.
- Po prostu nie stać nas na konkurencję z globalnymi firmami. Woda Żywiec należy do Danone, Nałęczowianka - do Nestle, a Kropla Beskidu do Coca-Coli. Mają środki na promocję i dystrybucję, o jakich my możemy tylko zamarzyć. 65 mln litrów wody rocznie sprzedajemy głównie na Górnym i Dolnym Śląsku, Opolszczyźnie i w Wielkopolsce - tu nam najbliżej, czyli najtaniej.
Przegrywamy z gigantami na pewno nie jakością: nasza Wielka Pieniawa, którą zresztą chętnie wywożą Niemcy, jest jedyną w Polsce wodą wpisaną do ministerialnego Rejestru Środków Farmaceutycznych. Nie tylko pomaga w chorobach żołądka, wątroby, trzustki, kamicy nerkowej. Jest doskonała także dzień po przedawkowaniu alkoholu.
*Jerzy Szymańczyk - prezes Unii Uzdrowisk Polskich oraz Zespołu Uzdrowisk Kłodzkich SA, spółki prowadzącej działalność w Polanicy-Zdroju, Dusznikach-Zdroju oraz Kudowie-Zdroju
Źródło: Gazeta Wyborcza Wrocław
http://miasta.gazeta.pl/wroclaw/1,35751 ... _nowo.html
Aneta Augustyn: Kuracjusze z Niemiec nadal przyjeżdżają do naszych uzdrowisk po masaże i kąpiele?
Jerzy Szymańczyk*: Spada nam liczba gości komercyjnych, także z zagranicy. Odwołują wcześniejsze rezerwacje, bo kto myśli o profilaktyce i relaksie, kiedy kryzys straszy.
Najlepiej było zaraz po wejściu do Unii, bo dla Niemców kuracja w Polsce była czymś nowym. Wystaraliśmy się zresztą o ten rynek: mieliśmy olbrzymią promocję na targach turystycznych w Lipsku i Hamburgu. W 2005 roku zdobyliśmy nawet nagrodę Polskiej Organizacji Turystycznej za wybitną promocję Polski w Niemczech na największych światowych targach turystycznych ITB w Berlinie. Zawarliśmy wówczas umowy z wieloma niemieckimi biurami podróży i tamtejszymi branżowymi kasami chorych.
Przeszkoliliśmy załogę z niemieckiego: od pań zabiegowych po menedżerów; opracowaliśmy nawet specjalne słowniczki z najważniejszymi zwrotami. Każda niemiecka grupa dostawała od nas opiekuna, który jest tłumaczem i przewodnikiem. Niestety, odkąd złotówka się wzmocniła, nie jesteśmy już tak konkurencyjni. Niemcy nie płacą już trzy razy mniej niż u siebie, tylko najwyżej półtora. Do przyjazdu do Polski wciąż zniechęcają także fatalne drogi, kiepskie połączenia kolejowe i mała liczba portów lotniczych.
Klienci komercyjni są dla Was ważniejsi od tych z NFZ?
- Kuracjusze kierowani przez NFZ są równie ważni, co klienci pełnopłatni. Goście komercyjni na razie stanowią 30 proc. wszystkich naszych klientów; zdecydowana większość to wciąż pacjenci z Funduszu. Odwiedzają nas pełnopłatni goście z Kanady, Finlandii, Rosji, Bahrajnu, Izraela, Norwegii, Wielkiej Brytanii, no i przede wszystkim z Niemiec, gdzie nieustająco się ogłaszamy. Przyjeżdżają do nas także kuracjusze z Czech: nie stać ich na pobyt w Karlovych Varach czy Mariańskich Łaźniach, które Rosjanie zamienili w luksusowe kurorty.
Nasz klient komercyjny ma 40-60 lat, należy do klasy średniej, jest skłonny wydać dziennie 150-200 zł na pobyt z zabiegami. Częściej są to kobiety, choć przyjeżdżają także całe rodziny.
Jedni reperują zdrowie: leczą choroby układu krążenia, narządu ruchu, skutki wypalenia zawodowego, przeciążenia stresem. Inni przyjeżdżają wyłącznie po relaks i specjalnie dla nich przygotowaliśmy jednodniowe, weekendowe czy tygodniowe pakiety SPA - dla kobiet, menedżerów, rodzin.
Od ubiegłego roku nasi goście w Polanicy do dyspozycji mają m.in. "Słoneczną plażę": wysypane piaskiem pomieszczenie, z szumem fal, wielkim morskim akwarium i specjalnymi lampami, które emitują światło podobne do słonecznego, ale bez szkodliwego spektrum UV. Seanse helioterapeutyczne cieszą się dużym powodzeniem: poprawiają nastrój, zwłaszcza jesienią i zimą, wskazane są przy nawracających anginach, alergicznych nieżytach nosa, przewlekłym zapaleniu oskrzeli, anemii, mięśniobólach, trudno gojących się ranach. To szwedzki wynalazek; na razie jesteśmy jedynym polskim uzdrowiskiem, które stosuje ten rodzaj helioterapii. Ciechocinek i Nałęczów planują przejąć od nas ten pomysł.
Na uzdrowisku da się zarobić?
- Zarabiamy i na lecznictwie, i na sprzedaży wód, które w ubiegłym roku przyniosły ponad 100 mln zł przychodu. Musieliśmy się nauczyć rachunku ekonomicznego w 1999 roku, gdy spółka została skomercjalizowana i przekształcona w spółkę akcyjną. Wcześniej był przełom połowy lat 90., gdy wprowadzono reformę ubezpieczeń zdrowotnych. W czasach poprzedniego ustroju system był prosty: państwo zapewniało obłożenie, dyrektorzy uzdrowisk nie musieli specjalnie zabiegać o klientów.
Kowalski bez większego problemu dostawał wówczas skierowanie, za nic nie płacił i jeszcze państwo zwracało mu za przejazd.
- Tak, kuracjusz często traktował kurację jak wczasy za darmo. Dziś, gdy o skierowania jest znacznie trudniej, trafiają do nas jednak głównie pacjenci naprawdę z problemami, z przewlekłymi schorzeniami.
W każdym razie aż do momentu reformy ubezpieczeniowej w latach 90. uzdrowiska funkcjonowały wciąż tak, jak poprzednio. I nagle, z dnia na dzień, drastycznie ograniczono środki na lecznictwo uzdrowiskowe: koszty żywienia, noclegu, zabiegów obcięto o 40 proc. Słowem, kazano nam skakać do basenu napełnionego do połowy.
To było kompletne zaskoczenie. Mieliśmy duże zatrudnienie, wysokie koszty własne i jednocześnie niewykorzystaną bazę, bo pacjentów nagle ubyło. Trzeba było ten garnitur szyć na nowo. Sprzedaliśmy niektóre szpitale i sanatoria, zwolniliśmy prawie połowę ludzi: z 1300 pod koniec lat 90. do 700 dzisiaj. Takie były koszty przystosowania się do nowych realiów, ale dzięki temu dziś jesteśmy sprawnie prosperującym przedsiębiorstwem, a nie - jak kiedyś - firmą prowadzoną przez państwo za rączkę.
Na czym polega nowoczesny biznes uzdrowiskowy?
- Po pierwsze, musieliśmy zapewnić dobry poziom usług i dziś już nie mamy kompleksów. Zamiast siermiężnych pokoików ze studenckimi tapczanami i toaletą na korytarzu (jedną na 20 osób), oferujemy wyłącznie pokoje z łazienkami, TV, niektóre także z internetem i klimatyzacją. Ważny jest odpowiedni standard żywienia. Dawny monotonny jadłospis został zastąpiony kilkoma wersjami do wyboru, a klienci komercyjni mają także bufet szwedzki. Zresztą zwykły pacjent też może dopłacić do lepszego menu. Zmienił się standard leczenia: oferujemy ponad 60 rodzajów zabiegów; kuracjusz ze skierowaniem ma minimum trzy zabiegi dziennie, pozostałe może sobie dokupić.
Do tego bogata oferta spa. Pacjenci są pod opieką profesjonalnie wyszkolonego personelu, który stale podnosi kwalifikacje: w 40 proc. opłacamy rozmaite kursy, studia podyplomowe. Większość naszych fizykoterapeutów jest po Akademii Medycznej lub Akademii Wychowania Fizycznego; dodatkowo płacimy im za znajomość języków obcych.
Cały czas coś ulepszamy. Na pewno pomoże nam w tym 9 mln zł, o które aplikujemy w ramach programu "Innowacyjna gospodarka". Nasz projekt "Międzynarodowy turystyczny produkt markowy Uzdrowiska Kłodzkie" został zarekomendowany do dofinansowania, wygrywając m.in. z Krakowem i Wieliczką.
Jesteśmy największym pracodawcą w powiecie kłodzkim: ponad 700 osób na umowę o pracę, kilkadziesiąt na zlecenia. Dzięki nam dobrze prosperują także hotelarze, piekarze, aptekarze, firmy remontowe. Uzdrowisko i gmina to system naczyń połączonych.
Z roku na rok przybywa małych prywatnych minisanatoriów: pensjonatów, które oprócz noclegu na dobrym poziomie oferują też rozmaite zabiegi rehabilitacyjne i często bogatą bazę spa. Są poważną konkurencją?
- Najwięcej, kilkanaście takich pensjonatów, jest w Kudowie. Kolejne zaczynają już pączkować także w Polanicy i Dusznikach. Oczywiście stanowią one konkurencję, ale przede wszystkim mobilizują nas do podnoszenia jakości. Poza tym ich goście także, przynajmniej w części, korzystają z naszych usług.
Szefuje Pan Unii Uzdrowisk Polskich. Kurorty współpracują ze sobą czy rywalizują?
- Unia to 25 uzdrowiskowych spółek Skarbu Państwa. Oczywiście, że relacje między niektórymi są podszyte rywalizacją, ale dominuje jednak synergia: współpraca daje lepsze efekty niż osobne działania. Staramy się razem występować o środki unijne i reklamować za granicą, głównie w Niemczech.
Rok temu stworzyliśmy wspólną markę Polskie Wody Uzdrowiskowe, która promuje kilka wód wydobywanych w naszych kurortach. W ubiegłym roku wystąpiliśmy zgodnie - zarząd, załoga i związki zawodowe - do ministra Skarbu Państwa z wnioskiem o prywatyzację Zespołu Uzdrowisk Kłodzkich.
Zbyt nam już ciasno w gorsecie przepisów. Przykład: szybką samodzielną decyzję mogę podjąć jedynie do kwoty 10 tys. euro. Najlepszą drogą rozwoju jest prywatyzacja i pozyskanie inwestora strategicznego. Takiego, który będzie miał pomysł na lepsze obłożenie bazy, zwłaszcza w czasach kryzysu i na skuteczniejszą sprzedaż naszej wody mineralnej.
Staropolanka smakiem nie ustępuje Perrierowi, a jednak wciąż nie jest dostatecznie doceniona.
- Po prostu nie stać nas na konkurencję z globalnymi firmami. Woda Żywiec należy do Danone, Nałęczowianka - do Nestle, a Kropla Beskidu do Coca-Coli. Mają środki na promocję i dystrybucję, o jakich my możemy tylko zamarzyć. 65 mln litrów wody rocznie sprzedajemy głównie na Górnym i Dolnym Śląsku, Opolszczyźnie i w Wielkopolsce - tu nam najbliżej, czyli najtaniej.
Przegrywamy z gigantami na pewno nie jakością: nasza Wielka Pieniawa, którą zresztą chętnie wywożą Niemcy, jest jedyną w Polsce wodą wpisaną do ministerialnego Rejestru Środków Farmaceutycznych. Nie tylko pomaga w chorobach żołądka, wątroby, trzustki, kamicy nerkowej. Jest doskonała także dzień po przedawkowaniu alkoholu.
*Jerzy Szymańczyk - prezes Unii Uzdrowisk Polskich oraz Zespołu Uzdrowisk Kłodzkich SA, spółki prowadzącej działalność w Polanicy-Zdroju, Dusznikach-Zdroju oraz Kudowie-Zdroju
Źródło: Gazeta Wyborcza Wrocław
http://miasta.gazeta.pl/wroclaw/1,35751 ... _nowo.html